Święta
O szybę samochodu regularnie uderzały płatki śniegu. Nie była to jednak niebezpieczna śnieżyca. Białe płatki sypały się z nieba jak pierze z rozerwanej poduszki. Cały świat otulała zimna biała pierzyna.
Hermiona wyglądała przez szyby głaszcząc Krzywołapa i wyliczała w myślach zmiany, które zaszły tu przez ostatnie pół roku. Latarnie oświetlały ulice Londynu. Po kilkunastu minutach jazdy zauważyła, że wjeżdżają na teren London Borough of Brent, gdzie znajdował się jej dom. Z lekkim uśmiechem obserwowała udekorowane lampkami domy i bałwany na podjazdach. Kilka osób przechadzało się, ale większość, z uwagi na fakt, że już dawno było ciemno, siedziała w domu i spędzała czas z rodziną.
Biała Toyota Avensis zaparkowała na zasypanym śniegiem podjeździe. Jean Granger, matka Hermiony, jako pierwsza opuściła samochód i poszła otworzyć drzwi. Natomiast Paul Granger, ojciec dziewczyny, wysiadł i otworzył bagażnik wyjmując z niego kufer i wiklinowy kosz, w którym siedział kot. Miona wyszła z samochodu jako ostatnia trzymając rudego persa w ramionach. Spojrzała na swój dom. Ciemne, zewnętrzne ściany były oświetlane jedynie przez blask pobliskiej latarni i malutkie światełka zawieszone pod dachem i daszkiem nad wejściem tworząc świąteczny klimat. Klomby przed wejściem uginały się pod ciężarem białego puchu. Dziewczyna uśmiechnęła się. Była w domu.
- Chodź kochanie, bo się przeziębisz – powiedziała pani Granger wybudzając córkę z zamyślenia.
Hermiona weszła do domu uprzednio pozbywając się z butów nadmiaru śniegu. Zdjęła kurtkę i buty, a szalik, czapkę i rękawiczki położyła na półce. Krzywołapa już nie było. Pewnie zniknął w odmętach jej pokoju. Jej tata zaniósł kufer i klatkę na górę, a ona sama poszła za nim. Gdy tylko ojciec zostawił ją samą, szybko rozpakowała się i przebrała w wygodniejsze ubranie, by po upływie kilkudziesięciu minut zejść na dół na kolację.
Salon był udekorowany świątecznie, ale choinka wciąż na nią czekała. Ich rodzinną tradycją było wspólne ubieranie choinki. Świeże drzewo stało przy kominku w doniczce przygotowane na następny dzień.
- Czemu jesteś taka małomówna, kochanie? Stało się coś? – zapytała w końcu pani Granger.
- Nie, wszystko jest ok. Podróż mnie nieco zmęczyła – odpowiedziała Hermiona kończąc jeść kanapkę – Pójdę już spać, dobrze?
Ucałowała oboje rodziców i wspięła się po schodach na górę. Przebrała się w ciepłą piżamę i wskoczyła pod wychłodzoną kołdrę. Było jej tak zimno, że wstała i podkręciła kaloryfer. Gdy położyła się ponownie, w nogi łóżka wlazł rudy Krzywołap.
Rankiem, dwudziestego trzeciego grudnia, Hermiona obudziła się przed wszystkimi. Na dworze było jeszcze ciemno. Zegar wskazywał kilka minut przed siódmą. Dziewczyna podeszła do szafy, z której wyjęła jeansy, czarny, gruby sweter, bieliznę i białą podkoszulkę. Weszła do łazienki i wzięła ciepły prysznic. Ubrała się, uczesała włosy i umyła zęby. Z szafki w lustrze wyjęła puder, tusz do rzęs i błyszczyk. Nałożyła delikatny makijaż i po cichu zeszła po schodach. Weszła do kuchni. Z lodówki wyjęła bekon, kilka jajek, mleko i masło. Chlebak opuściły natomiast dwie kromki pieczywa tostowego. Włączyła czajnik z wodą. Bekon wrzuciła na patelnię, by się podsmażył, a jajka wbiła do rondelka, w którym uprzednio roztopiła łyżeczkę masła. Gdy rozbełtane jajka lekko się ścięły, dodała odrobinę mleka i zaczęła mieszać. Wrzuciła kromki do tostera. Wyskoczyły idealnie po zdjęciu rondelka z jajecznicą z ognia. Posmarowała oba tosty masłem i położyła je na talerz obok jajecznicy i podsmażonych plastrów bekonu. Zalała torebkę herbaty wrzątkiem i wraz z kubkiem, talerzem i sztućcami poszła do salonu, gdzie usiadła na szarej sofie i włączyła telewizję. Przed nią ukazał się obraz programu BBC 1. Zdążyła idealnie na wiadomości. W sumie nic specjalnego się nie stało. Wspomnieli o zbliżających się świętach, aferze korupcyjnej i zablokowaniu jednej z tras wylotowych z Londynu. Spokój i cisza. Hermiona nie była do tego przyzwyczajona. U boku Harry’ego była w ciągłym stresie, co chwilę coś się działo. Może i lepiej, że to już koniec. Ugryzła tosta i wzięła się za jajecznicę, kiedy zaczęła się prognoza pogody. W regionie Wielkiego Londynu ma padać śnieg, a minusowa temperatura wszędzie ma być znośna. Wprost idealnie na zakupy dla spóźnialskich. Takich jak ona. Było zbyt wcześnie rano, by wyjść do jakiegokolwiek sklepu. Postanowiła poczekać z wyjściem do dziewiątej.
Przykryła się kocem i zmieniła kanał na BBC 2. Trafiła akurat na program podróżniczy, który jest puszczany co tydzień o tej samej porze. Tym razem podróżnik-prezenter pokazywał widzom jak niesamowita jest Nizina Amazonki. Wsłuchała się w słowa prezentera. Obejrzała cały program w skupieniu. W trakcie napisów końcowych uświadomiła sobie, że nigdy nie była poza granicami Wielkiej Brytanii. Postanowiła, że po ukończeniu szkoły to zmieni i wybierze się w podróż po Europie z… Właśnie, kto pojedzie? Ron nie wchodzi w grę bez Harry’ego, ale ten z kolei nie będzie chciał spędzić jak najwięcej czasu z Ginny. I tym oto sposobem pomysł upadł. Chyba, że Luna… Nie, podróż z Luną to chyba jednak nienajlepszy pomysł.
- Witaj kochanie – zaspany głos pani Granger wyrwał Hermionę z rozmyślania o podróży – Czemu wstałaś tak wcześnie?
- Jakoś tak się obudziłam – powiedziała dziewczyna wstając i odnosząc talerz wraz z kubkiem do kuchni – Idę na zakupy.
- O której wrócisz?
- Nie zajmie mi to długo. Najwyżej trzy godziny i jestem z powrotem.
Ubrała się ciepło i wyszła z domu. Biały puch skrzypiał jej pod nogami. Udała się na najbliższy przystanek autobusowy, by dojechać do centrum handlowego, gdzie miała zamiar zrobić zakupy. Wysiadła przy przejściu dla pieszych, które prowadziło do na wpół przeszklonego budynku kuszącego „najtańszymi i najlepszymi ofertami w całym mieście”. Najpierw postanowiła kupić prezent tacie. Weszła do sklepu Hugo Boss i rozejrzała się za krawatami. Wybrała podobny do tego, który nosiła w Hogwarcie, czerwony w złote skośne pasy. Zapłaciła i wraz z torbą ruszyła do księgarni. Znalazła tam ciekawą książkę podróżniczą o Australii (wybrała ją z dwóch powodów – była świetna oraz przypominała o wyjeździe, z którego rodzice nic nie zapamiętali). Znalazła również powieść historyczno-fabularną dla mamy. Kupiła obie książki i ruszyła do ostatniego celu swojej przedświątecznej podróży zakupowej – do drogerii, gdzie kupiła perfumy Banana Republic W. Wyszła z centrum handlowego i ponownie skierowała się na przystanek. Złapała autobus w ostatniej chwili. Z trzeba torbami zakupów zajęła miejsce na tyłach autobusu. Wróciła kilka minut po dwunastej. Prezenty zaniosła na górę i ukryła pod swoim łóżkiem. Zbiegła na dół i zaczęła pomagać rodzicom przy dekoracji choinki. Po kilku godzinach drzewko lśniło złoto-czerwonym blaskiem. Wiele ozdób było wykonanych własnoręcznie przez Hermionę – w tym wyczarowane dwa lata temu herby domów, gryfy i godło Hogwartu.
Następnego dnia była Wigilia. Już rano pod pachnącą choinką znalazły się prezenty. Miona dołożyła swoje, jak zwykle zapakowane w złoty, błyszczący papier i szkarłatną wstążkę. Każdy miał poznać zawartość swojej paczuszki dopiero dwudziestego piątego grudnia z samego rana. Ot, taka rodzinna tradycja. Popołudniu cały dom wypełniały zapachy. Pieczony indyk, pudding, kompot z suszonych śliwek. Nieangielska Wigilia w angielskim stylu. Potrawy zostały podane po osiemnastej. Cała rodzina wspólne pomodliła się, przeczytała fragment Biblii i podzieliła się opłatkiem składając życzenia, by w końcu zasiąść do uroczystej kolacji. Rozmowy nie ustawały nawet i po zakończeniu jedzenia. Rodzice Hermiony mogli wreszcie nadrobić pół roku rozłąki. To i tak było mało zważając, że w ciągu ostatniego półtora roku widzieli się tylko przez miesiąc. Ale cieszyli się. Cieszyli się, że ich mała, słodka Hermiona była najmądrzejszą dziewczyną i najlepszą czarownicą, jaką tylko mogliby sobie wymarzyć.
- Dobranoc mamo, tato – pożegnała oboje rodziców całując ich w policzek.
Dziewczyna weszła po schodach na górę i usiadła na łóżku. Patrzyła przez okno, z którego widok rozpościerał się na oświetlone światłem latarni przedmieścia. Równo o północy wstała i poszła się przebrać. Gdy wróciła, usłyszała charakterystyczny pisk. Po drugiej stronie okna siedziała złoto-biała płomykówka. Do jej nóżki przywiązana była mała koperta. Hermiona napoiła ptaka, po czym wróciła do koperty wykonanej z delikatnego, ozdobnego papieru w odcieniu metalicznego srebra. Koperta była zalakowana ozdobną, szmaragdową pieczęcią, a po środku widniała duża litera M. Dziewczyna z żalem serca, że musi zniszczyć coś tak pięknego, przełamała pieczęć i otworzyła list. Była w nim jedynie mała karteczka i zawiniątko w atłasowym woreczku.
- Wesołych Świąt – przeczytała.
Wyjęła z koperty woreczek, w środku którego znajdował się piękny naszyjnik z maluteńką, dwumilimetrową fiolką zamkniętą koreczkiem wykonanym z białego złota. Wisior był spleciony z białego włosia jakiegoś zwierzęcia, prawdopodobnie konia. W środku fiolki znajdowała się gęsta srebrna ciecz. Połyskiwała w świetle księżyca.
- Nie, to nie może być…
Ale tak. To była najprawdziwsza krew jednorożca.
Był dwudziesty drugi grudnia, wieczór. Draco Malfoy siedział w bibliotece przeglądając ślepo kartki Proroka Codziennego. Nie mógł się na niczym skupić. Czekał na ważną sowę w sprawie zamówienia, które złożył. Wtedy do pokoju weszła jego matka, Narcyza Malfoy.
- Synu. Przybył pewien jegomość. Mówi, że składałeś u niego jakieś zamówienie dotyczące czegoś ważnego… Nic więcej nie chciał mówić - powiedziała.
- Tak, już idę.
Zanim jednak zszedł na dół, wkroczył do swojego pokoju i porwał sakiewkę leżącą na blacie mahoniowego biurka. Z wrodzoną, jak na arystokratę przystało, gracją zaszczycił przybysza swoją obecnością w przedpokoju kilka minut później.
- Witam pana, paniczu Malfoy – powiedział sprzedawca kłaniając się nisko.
- Omińmy zbędne ceregiele – odparł chłodno potrząsając sakiewką pełną galeonów – Poproszę o moje zamówienie.
- Zgodnie z obietnicą, paniczu.
Ze swojego sięgającego kostek płaszcza ze smoczej skóry wyjął długą fiolkę wypełnioną srebrną cieczą. Podał ją Malfoy’owi i wyciągnął rękę po zapłatę. Otrzymał ją natychmiast.
- Obyło się bez ofiar? Zgodnie z umową? – zapytał oglądając fiolkę.
- Tak. Biedaczysko samo się wykrwawiło. Coś go zaatakowało. Wokoło było mnóstwo krwi, my go nie dotknęliśmy. Tylko jak wyzionął ducha to oczy zakryliśmy i tego… - rozgadał się kupiec, ale Draco przerwał mu bezczelnie.
- Idź już. Dostałeś swoją zapłatę, więc idź.
Mężczyzna skłonił się i wyszedł. Dracon zaczął wchodzić po schodach do swojego pokoju. Pokonał już połowę schodów, gdy dogoniła go matka głośno stukając obcasem o marmurową podłogę.
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego zawartość tej fiolki wygląda jak krew jednorożca?! – zapytała Narcyza z ogromnym wyrzutem w głosie niemal tracąc panowanie nad sobą.
Draco obrócił się twarzą do matki.
- Hm… Bo może, to jest krew jednorożca? – odpowiedział wywracając oczami i wbiegł na górę trzaskając drzwiami.
Usiadł na swoim skórzanym, obrotowym fotelu i dojechał do biurka. Postawił na nim fiolkę i wyjął różdżkę. Transmutował brzydką, prostą fiolkę w fiolkę w kształcie łzy z korkiem z białego złota. Otworzył szufladę. Wyjął z niej pęczek kilkuset włosów jednorożca i splótł je zaklęciem w mocny warkocz. Zaczepił wisiorek na rzemyku z włosów i zaklęciem dorobił srebrne zapięcia. Naszyjnik był piękny. Idealny. Idealny dla niej.
Wtedy uświadomił sobie coś absurdalnie prostego. Czy on kiedykolwiek wysyłał jakiejkolwiek dziewczynie tak bezcenny prezent? Nigdy. Więc czy Granger… Czy Hermiona była wyjątkowa? Od pewnego czasu przestawał panować nad swoimi emocjami, gdy był w jej towarzystwie. Zupełnie nie wiedział dlaczego. Nie mógł się w niej zakochać. To byłoby zbyt banalne. Może odnalazł w niej po prostu niesamowitą przyjaciółkę? Nie… Pansy była jego przyjaciółką, a póki co nie zrobił jej własnoręcznie naszyjnika z fiolką wypełnioną krwią jednorożca…
Jednak naszyjnik przejął go bardziej niż osoba, którą miał nim obdarować. Wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Ponownie chwycił różdżkę w dłoń i wyszeptał słowa zaklęcia. Na idealnie gładkiej powierzchni fiolki pojawił się pochyły napis. Teraz fiolka była idealna. Teraz nadawała się dla niej.
Z zestawu pasmanteryjnego wybrał elegancką kopertę i pasującą do niej etykietkę, na której napisał bardzo krótkie życzenia bożonarodzeniowe. Znalazł również atłasowy woreczek, do którego wsunął naszyjnik. Wszystko włożył do koperty, na której uprzednio wypisał adres dziewczyny. Rozlał odrobinę szmaragdowego laku, przyłożył swą pieczęć i gotowe.
- Georgia, czas na ciebie, maleńka – powiedział gładząc delikatnie płomykówkę.
Przywiązał kopertę do jej nóżki i wziął ją na ręce. Zbliżył swoje usta do jej puchatej główki i szepnął:
- Zanieś to Hermionie. Uważaj na siebie.
Ptak odleciał z głośnym trzepotem skrzydeł, a blondyn patrzył jak znika za horyzontem.
Hermiona siedziała na oknie wciąż przyglądając się zarówno prezentowi, jak i kopercie wraz z listem. Po krótkiej analizie domyśliła się, że prezent może pochodzić jedynie od Malfoy’a. Szukała w tych trzech rzeczach jakiejś wskazówki, czemu otrzymała tak drogocenny i niezwykły prezent. Nie łączyło ich nic poza przyjaźnią. I to tylko przyjaźnią poprzez Harry’ego. W akcie desperacji, choć i przy okazji rozbawienia, zaczęła rozmawiać z sową Dracona.
- Cześć, malutka. Wiesz może, co padło na mózg twojemu właścicielowi? – zapytała.
Sówka zahuczała cichutko i powróciła do picia wody.
- A… Rozumiem. Bardzo mocno bolała go głowa, jak spadł z tych marmurowych schodów?
Ptak wydał kolejny odgłos.
- I mówisz, że wtedy zamówił to cudo?
Georgia ponownie zahuczała. Całą sytuację, jako postronny świadek, obserwował rudy pers. Siedział na łóżku patrząc na swoją właścicielkę jak na idiotkę, która kilka dni temu została zwolniona z zamkniętego oddziału w szpitalu psychiatrycznym. Niestety przedwcześnie, a powroty schizofrenii objawiają się rozmową z ptakiem. Taki był koci punkt widzenia. Może i Krzywołap wyglądał jak kot, miauczał jak kot i zachowywał się jak kot, ale w głębi swojej duszy był filozofem rozważającym największe problemy tego jakże skomplikowanego i usianego w niebezpieczeństwa świata.
Z samego rana Hermiona odesłała sowę do domu Malfoy’a z przywiązaną do jej nóżki kopertą, zawierającą list tak samo wylewny jak ten, który otrzymała. Na środku kartki napisała tylko jedno słowo: „Dziękuję”.
Zeszła do salonu i rzuciła się pędem, jak mała dziewczynka, w stronę choinki. Dla niej przeznaczone były dwie paczki i jedna koperta. Zanim zabrała się za rozpakowywanie prezentów próbowała odgadnąć ich zawartość.
- W jednym będą książki – na pewno od taty. W drugim może być praktycznie wszystko… W zeszłym roku był to aparat fotograficzny… W tym roku pewnie te stare filmy, które oglądałyśmy kiedyś razem z babcią… W kopercie na pewno będzie trochę pieniędzy – wyliczyła mówiąc sama do siebie.
Delikatnie rozerwała papier każdego prezentu. Czas podnieść wieczka. Pierwszy prezent nie był wcale książką. Były w nim piękne, grafitowe szpilki na kilkucentymetrowym obcasie i kopertówka w tym samym kolorze z eleganckim zapięciem podobnym do staromodnych portmonetek. Otworzyła wieko drugiego prezentu. Wtedy odebrało jej mowę. Jej brązowym oczom ukazała się niesamowicie piękna suknia bez ramiączek w kolorze srebra. Była długa aż do ziemi, bardzo prosta. W talii była przełamana grafitową wstęgą wszytą w jedwabiście gładki materiał. Przyłożyła ją do siebie.
- Idealna – szepnęła sama do siebie.
Odłożyła suknię delikatnie do pudełka i sięgnęła po kopertę. Zamiast pieniędzy zawierała list.
„Kochana córeczko!
Dzień twoich narodzin był dla nas najpiękniejszym dniem na świecie. Byłaś, jesteś i będziesz naszym ukochanym i jedynym Słońcem. Jesteś piękna, inteligentna, odpowiedzialna, kulturalna. Gdyby nie twoja troska o nas, prawdopodobnie nie spędzilibyśmy tych świąt razem.
Wszyscy wiemy, że jest to twój ostatni rok w Hogwarcie, który był dla ciebie drugim domem. Chcemy przekazać ci ten skromny podarunek, byś mogła wykorzystać ostatnie dni w nim z jak największym efektem.
Jednak to nie koniec niespodzianek z naszej strony. Z okazji świąt chcielibyśmy zabrać cię na krajoznawczą wycieczkę do hrabstwa Devon. Powinnaś spakować się na tygodniowy wyjazd, ponieważ zostajemy tam do aż do Nowego Roku. Myślę, że zarówno Harry jak i jego ojciec chrzestny ucieszą się, że będą mogli gościć cię w swoich progach.
Twoi na zawsze,
Mama i tata”
Hermiona wyglądała przez szyby głaszcząc Krzywołapa i wyliczała w myślach zmiany, które zaszły tu przez ostatnie pół roku. Latarnie oświetlały ulice Londynu. Po kilkunastu minutach jazdy zauważyła, że wjeżdżają na teren London Borough of Brent, gdzie znajdował się jej dom. Z lekkim uśmiechem obserwowała udekorowane lampkami domy i bałwany na podjazdach. Kilka osób przechadzało się, ale większość, z uwagi na fakt, że już dawno było ciemno, siedziała w domu i spędzała czas z rodziną.
Biała Toyota Avensis zaparkowała na zasypanym śniegiem podjeździe. Jean Granger, matka Hermiony, jako pierwsza opuściła samochód i poszła otworzyć drzwi. Natomiast Paul Granger, ojciec dziewczyny, wysiadł i otworzył bagażnik wyjmując z niego kufer i wiklinowy kosz, w którym siedział kot. Miona wyszła z samochodu jako ostatnia trzymając rudego persa w ramionach. Spojrzała na swój dom. Ciemne, zewnętrzne ściany były oświetlane jedynie przez blask pobliskiej latarni i malutkie światełka zawieszone pod dachem i daszkiem nad wejściem tworząc świąteczny klimat. Klomby przed wejściem uginały się pod ciężarem białego puchu. Dziewczyna uśmiechnęła się. Była w domu.
- Chodź kochanie, bo się przeziębisz – powiedziała pani Granger wybudzając córkę z zamyślenia.
Hermiona weszła do domu uprzednio pozbywając się z butów nadmiaru śniegu. Zdjęła kurtkę i buty, a szalik, czapkę i rękawiczki położyła na półce. Krzywołapa już nie było. Pewnie zniknął w odmętach jej pokoju. Jej tata zaniósł kufer i klatkę na górę, a ona sama poszła za nim. Gdy tylko ojciec zostawił ją samą, szybko rozpakowała się i przebrała w wygodniejsze ubranie, by po upływie kilkudziesięciu minut zejść na dół na kolację.
Salon był udekorowany świątecznie, ale choinka wciąż na nią czekała. Ich rodzinną tradycją było wspólne ubieranie choinki. Świeże drzewo stało przy kominku w doniczce przygotowane na następny dzień.
- Czemu jesteś taka małomówna, kochanie? Stało się coś? – zapytała w końcu pani Granger.
- Nie, wszystko jest ok. Podróż mnie nieco zmęczyła – odpowiedziała Hermiona kończąc jeść kanapkę – Pójdę już spać, dobrze?
Ucałowała oboje rodziców i wspięła się po schodach na górę. Przebrała się w ciepłą piżamę i wskoczyła pod wychłodzoną kołdrę. Było jej tak zimno, że wstała i podkręciła kaloryfer. Gdy położyła się ponownie, w nogi łóżka wlazł rudy Krzywołap.
Rankiem, dwudziestego trzeciego grudnia, Hermiona obudziła się przed wszystkimi. Na dworze było jeszcze ciemno. Zegar wskazywał kilka minut przed siódmą. Dziewczyna podeszła do szafy, z której wyjęła jeansy, czarny, gruby sweter, bieliznę i białą podkoszulkę. Weszła do łazienki i wzięła ciepły prysznic. Ubrała się, uczesała włosy i umyła zęby. Z szafki w lustrze wyjęła puder, tusz do rzęs i błyszczyk. Nałożyła delikatny makijaż i po cichu zeszła po schodach. Weszła do kuchni. Z lodówki wyjęła bekon, kilka jajek, mleko i masło. Chlebak opuściły natomiast dwie kromki pieczywa tostowego. Włączyła czajnik z wodą. Bekon wrzuciła na patelnię, by się podsmażył, a jajka wbiła do rondelka, w którym uprzednio roztopiła łyżeczkę masła. Gdy rozbełtane jajka lekko się ścięły, dodała odrobinę mleka i zaczęła mieszać. Wrzuciła kromki do tostera. Wyskoczyły idealnie po zdjęciu rondelka z jajecznicą z ognia. Posmarowała oba tosty masłem i położyła je na talerz obok jajecznicy i podsmażonych plastrów bekonu. Zalała torebkę herbaty wrzątkiem i wraz z kubkiem, talerzem i sztućcami poszła do salonu, gdzie usiadła na szarej sofie i włączyła telewizję. Przed nią ukazał się obraz programu BBC 1. Zdążyła idealnie na wiadomości. W sumie nic specjalnego się nie stało. Wspomnieli o zbliżających się świętach, aferze korupcyjnej i zablokowaniu jednej z tras wylotowych z Londynu. Spokój i cisza. Hermiona nie była do tego przyzwyczajona. U boku Harry’ego była w ciągłym stresie, co chwilę coś się działo. Może i lepiej, że to już koniec. Ugryzła tosta i wzięła się za jajecznicę, kiedy zaczęła się prognoza pogody. W regionie Wielkiego Londynu ma padać śnieg, a minusowa temperatura wszędzie ma być znośna. Wprost idealnie na zakupy dla spóźnialskich. Takich jak ona. Było zbyt wcześnie rano, by wyjść do jakiegokolwiek sklepu. Postanowiła poczekać z wyjściem do dziewiątej.
Przykryła się kocem i zmieniła kanał na BBC 2. Trafiła akurat na program podróżniczy, który jest puszczany co tydzień o tej samej porze. Tym razem podróżnik-prezenter pokazywał widzom jak niesamowita jest Nizina Amazonki. Wsłuchała się w słowa prezentera. Obejrzała cały program w skupieniu. W trakcie napisów końcowych uświadomiła sobie, że nigdy nie była poza granicami Wielkiej Brytanii. Postanowiła, że po ukończeniu szkoły to zmieni i wybierze się w podróż po Europie z… Właśnie, kto pojedzie? Ron nie wchodzi w grę bez Harry’ego, ale ten z kolei nie będzie chciał spędzić jak najwięcej czasu z Ginny. I tym oto sposobem pomysł upadł. Chyba, że Luna… Nie, podróż z Luną to chyba jednak nienajlepszy pomysł.
- Witaj kochanie – zaspany głos pani Granger wyrwał Hermionę z rozmyślania o podróży – Czemu wstałaś tak wcześnie?
- Jakoś tak się obudziłam – powiedziała dziewczyna wstając i odnosząc talerz wraz z kubkiem do kuchni – Idę na zakupy.
- O której wrócisz?
- Nie zajmie mi to długo. Najwyżej trzy godziny i jestem z powrotem.
Ubrała się ciepło i wyszła z domu. Biały puch skrzypiał jej pod nogami. Udała się na najbliższy przystanek autobusowy, by dojechać do centrum handlowego, gdzie miała zamiar zrobić zakupy. Wysiadła przy przejściu dla pieszych, które prowadziło do na wpół przeszklonego budynku kuszącego „najtańszymi i najlepszymi ofertami w całym mieście”. Najpierw postanowiła kupić prezent tacie. Weszła do sklepu Hugo Boss i rozejrzała się za krawatami. Wybrała podobny do tego, który nosiła w Hogwarcie, czerwony w złote skośne pasy. Zapłaciła i wraz z torbą ruszyła do księgarni. Znalazła tam ciekawą książkę podróżniczą o Australii (wybrała ją z dwóch powodów – była świetna oraz przypominała o wyjeździe, z którego rodzice nic nie zapamiętali). Znalazła również powieść historyczno-fabularną dla mamy. Kupiła obie książki i ruszyła do ostatniego celu swojej przedświątecznej podróży zakupowej – do drogerii, gdzie kupiła perfumy Banana Republic W. Wyszła z centrum handlowego i ponownie skierowała się na przystanek. Złapała autobus w ostatniej chwili. Z trzeba torbami zakupów zajęła miejsce na tyłach autobusu. Wróciła kilka minut po dwunastej. Prezenty zaniosła na górę i ukryła pod swoim łóżkiem. Zbiegła na dół i zaczęła pomagać rodzicom przy dekoracji choinki. Po kilku godzinach drzewko lśniło złoto-czerwonym blaskiem. Wiele ozdób było wykonanych własnoręcznie przez Hermionę – w tym wyczarowane dwa lata temu herby domów, gryfy i godło Hogwartu.
Następnego dnia była Wigilia. Już rano pod pachnącą choinką znalazły się prezenty. Miona dołożyła swoje, jak zwykle zapakowane w złoty, błyszczący papier i szkarłatną wstążkę. Każdy miał poznać zawartość swojej paczuszki dopiero dwudziestego piątego grudnia z samego rana. Ot, taka rodzinna tradycja. Popołudniu cały dom wypełniały zapachy. Pieczony indyk, pudding, kompot z suszonych śliwek. Nieangielska Wigilia w angielskim stylu. Potrawy zostały podane po osiemnastej. Cała rodzina wspólne pomodliła się, przeczytała fragment Biblii i podzieliła się opłatkiem składając życzenia, by w końcu zasiąść do uroczystej kolacji. Rozmowy nie ustawały nawet i po zakończeniu jedzenia. Rodzice Hermiony mogli wreszcie nadrobić pół roku rozłąki. To i tak było mało zważając, że w ciągu ostatniego półtora roku widzieli się tylko przez miesiąc. Ale cieszyli się. Cieszyli się, że ich mała, słodka Hermiona była najmądrzejszą dziewczyną i najlepszą czarownicą, jaką tylko mogliby sobie wymarzyć.
- Dobranoc mamo, tato – pożegnała oboje rodziców całując ich w policzek.
Dziewczyna weszła po schodach na górę i usiadła na łóżku. Patrzyła przez okno, z którego widok rozpościerał się na oświetlone światłem latarni przedmieścia. Równo o północy wstała i poszła się przebrać. Gdy wróciła, usłyszała charakterystyczny pisk. Po drugiej stronie okna siedziała złoto-biała płomykówka. Do jej nóżki przywiązana była mała koperta. Hermiona napoiła ptaka, po czym wróciła do koperty wykonanej z delikatnego, ozdobnego papieru w odcieniu metalicznego srebra. Koperta była zalakowana ozdobną, szmaragdową pieczęcią, a po środku widniała duża litera M. Dziewczyna z żalem serca, że musi zniszczyć coś tak pięknego, przełamała pieczęć i otworzyła list. Była w nim jedynie mała karteczka i zawiniątko w atłasowym woreczku.
- Wesołych Świąt – przeczytała.
Wyjęła z koperty woreczek, w środku którego znajdował się piękny naszyjnik z maluteńką, dwumilimetrową fiolką zamkniętą koreczkiem wykonanym z białego złota. Wisior był spleciony z białego włosia jakiegoś zwierzęcia, prawdopodobnie konia. W środku fiolki znajdowała się gęsta srebrna ciecz. Połyskiwała w świetle księżyca.
- Nie, to nie może być…
Ale tak. To była najprawdziwsza krew jednorożca.
***
Był dwudziesty drugi grudnia, wieczór. Draco Malfoy siedział w bibliotece przeglądając ślepo kartki Proroka Codziennego. Nie mógł się na niczym skupić. Czekał na ważną sowę w sprawie zamówienia, które złożył. Wtedy do pokoju weszła jego matka, Narcyza Malfoy.
- Synu. Przybył pewien jegomość. Mówi, że składałeś u niego jakieś zamówienie dotyczące czegoś ważnego… Nic więcej nie chciał mówić - powiedziała.
- Tak, już idę.
Zanim jednak zszedł na dół, wkroczył do swojego pokoju i porwał sakiewkę leżącą na blacie mahoniowego biurka. Z wrodzoną, jak na arystokratę przystało, gracją zaszczycił przybysza swoją obecnością w przedpokoju kilka minut później.
- Witam pana, paniczu Malfoy – powiedział sprzedawca kłaniając się nisko.
- Omińmy zbędne ceregiele – odparł chłodno potrząsając sakiewką pełną galeonów – Poproszę o moje zamówienie.
- Zgodnie z obietnicą, paniczu.
Ze swojego sięgającego kostek płaszcza ze smoczej skóry wyjął długą fiolkę wypełnioną srebrną cieczą. Podał ją Malfoy’owi i wyciągnął rękę po zapłatę. Otrzymał ją natychmiast.
- Obyło się bez ofiar? Zgodnie z umową? – zapytał oglądając fiolkę.
- Tak. Biedaczysko samo się wykrwawiło. Coś go zaatakowało. Wokoło było mnóstwo krwi, my go nie dotknęliśmy. Tylko jak wyzionął ducha to oczy zakryliśmy i tego… - rozgadał się kupiec, ale Draco przerwał mu bezczelnie.
- Idź już. Dostałeś swoją zapłatę, więc idź.
Mężczyzna skłonił się i wyszedł. Dracon zaczął wchodzić po schodach do swojego pokoju. Pokonał już połowę schodów, gdy dogoniła go matka głośno stukając obcasem o marmurową podłogę.
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego zawartość tej fiolki wygląda jak krew jednorożca?! – zapytała Narcyza z ogromnym wyrzutem w głosie niemal tracąc panowanie nad sobą.
Draco obrócił się twarzą do matki.
- Hm… Bo może, to jest krew jednorożca? – odpowiedział wywracając oczami i wbiegł na górę trzaskając drzwiami.
Usiadł na swoim skórzanym, obrotowym fotelu i dojechał do biurka. Postawił na nim fiolkę i wyjął różdżkę. Transmutował brzydką, prostą fiolkę w fiolkę w kształcie łzy z korkiem z białego złota. Otworzył szufladę. Wyjął z niej pęczek kilkuset włosów jednorożca i splótł je zaklęciem w mocny warkocz. Zaczepił wisiorek na rzemyku z włosów i zaklęciem dorobił srebrne zapięcia. Naszyjnik był piękny. Idealny. Idealny dla niej.
Wtedy uświadomił sobie coś absurdalnie prostego. Czy on kiedykolwiek wysyłał jakiejkolwiek dziewczynie tak bezcenny prezent? Nigdy. Więc czy Granger… Czy Hermiona była wyjątkowa? Od pewnego czasu przestawał panować nad swoimi emocjami, gdy był w jej towarzystwie. Zupełnie nie wiedział dlaczego. Nie mógł się w niej zakochać. To byłoby zbyt banalne. Może odnalazł w niej po prostu niesamowitą przyjaciółkę? Nie… Pansy była jego przyjaciółką, a póki co nie zrobił jej własnoręcznie naszyjnika z fiolką wypełnioną krwią jednorożca…
Jednak naszyjnik przejął go bardziej niż osoba, którą miał nim obdarować. Wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Ponownie chwycił różdżkę w dłoń i wyszeptał słowa zaklęcia. Na idealnie gładkiej powierzchni fiolki pojawił się pochyły napis. Teraz fiolka była idealna. Teraz nadawała się dla niej.
Z zestawu pasmanteryjnego wybrał elegancką kopertę i pasującą do niej etykietkę, na której napisał bardzo krótkie życzenia bożonarodzeniowe. Znalazł również atłasowy woreczek, do którego wsunął naszyjnik. Wszystko włożył do koperty, na której uprzednio wypisał adres dziewczyny. Rozlał odrobinę szmaragdowego laku, przyłożył swą pieczęć i gotowe.
- Georgia, czas na ciebie, maleńka – powiedział gładząc delikatnie płomykówkę.
Przywiązał kopertę do jej nóżki i wziął ją na ręce. Zbliżył swoje usta do jej puchatej główki i szepnął:
- Zanieś to Hermionie. Uważaj na siebie.
Ptak odleciał z głośnym trzepotem skrzydeł, a blondyn patrzył jak znika za horyzontem.
***
Hermiona siedziała na oknie wciąż przyglądając się zarówno prezentowi, jak i kopercie wraz z listem. Po krótkiej analizie domyśliła się, że prezent może pochodzić jedynie od Malfoy’a. Szukała w tych trzech rzeczach jakiejś wskazówki, czemu otrzymała tak drogocenny i niezwykły prezent. Nie łączyło ich nic poza przyjaźnią. I to tylko przyjaźnią poprzez Harry’ego. W akcie desperacji, choć i przy okazji rozbawienia, zaczęła rozmawiać z sową Dracona.
- Cześć, malutka. Wiesz może, co padło na mózg twojemu właścicielowi? – zapytała.
Sówka zahuczała cichutko i powróciła do picia wody.
- A… Rozumiem. Bardzo mocno bolała go głowa, jak spadł z tych marmurowych schodów?
Ptak wydał kolejny odgłos.
- I mówisz, że wtedy zamówił to cudo?
Georgia ponownie zahuczała. Całą sytuację, jako postronny świadek, obserwował rudy pers. Siedział na łóżku patrząc na swoją właścicielkę jak na idiotkę, która kilka dni temu została zwolniona z zamkniętego oddziału w szpitalu psychiatrycznym. Niestety przedwcześnie, a powroty schizofrenii objawiają się rozmową z ptakiem. Taki był koci punkt widzenia. Może i Krzywołap wyglądał jak kot, miauczał jak kot i zachowywał się jak kot, ale w głębi swojej duszy był filozofem rozważającym największe problemy tego jakże skomplikowanego i usianego w niebezpieczeństwa świata.
Z samego rana Hermiona odesłała sowę do domu Malfoy’a z przywiązaną do jej nóżki kopertą, zawierającą list tak samo wylewny jak ten, który otrzymała. Na środku kartki napisała tylko jedno słowo: „Dziękuję”.
Zeszła do salonu i rzuciła się pędem, jak mała dziewczynka, w stronę choinki. Dla niej przeznaczone były dwie paczki i jedna koperta. Zanim zabrała się za rozpakowywanie prezentów próbowała odgadnąć ich zawartość.
- W jednym będą książki – na pewno od taty. W drugim może być praktycznie wszystko… W zeszłym roku był to aparat fotograficzny… W tym roku pewnie te stare filmy, które oglądałyśmy kiedyś razem z babcią… W kopercie na pewno będzie trochę pieniędzy – wyliczyła mówiąc sama do siebie.
Delikatnie rozerwała papier każdego prezentu. Czas podnieść wieczka. Pierwszy prezent nie był wcale książką. Były w nim piękne, grafitowe szpilki na kilkucentymetrowym obcasie i kopertówka w tym samym kolorze z eleganckim zapięciem podobnym do staromodnych portmonetek. Otworzyła wieko drugiego prezentu. Wtedy odebrało jej mowę. Jej brązowym oczom ukazała się niesamowicie piękna suknia bez ramiączek w kolorze srebra. Była długa aż do ziemi, bardzo prosta. W talii była przełamana grafitową wstęgą wszytą w jedwabiście gładki materiał. Przyłożyła ją do siebie.
- Idealna – szepnęła sama do siebie.
Odłożyła suknię delikatnie do pudełka i sięgnęła po kopertę. Zamiast pieniędzy zawierała list.
„Kochana córeczko!
Dzień twoich narodzin był dla nas najpiękniejszym dniem na świecie. Byłaś, jesteś i będziesz naszym ukochanym i jedynym Słońcem. Jesteś piękna, inteligentna, odpowiedzialna, kulturalna. Gdyby nie twoja troska o nas, prawdopodobnie nie spędzilibyśmy tych świąt razem.
Wszyscy wiemy, że jest to twój ostatni rok w Hogwarcie, który był dla ciebie drugim domem. Chcemy przekazać ci ten skromny podarunek, byś mogła wykorzystać ostatnie dni w nim z jak największym efektem.
Jednak to nie koniec niespodzianek z naszej strony. Z okazji świąt chcielibyśmy zabrać cię na krajoznawczą wycieczkę do hrabstwa Devon. Powinnaś spakować się na tygodniowy wyjazd, ponieważ zostajemy tam do aż do Nowego Roku. Myślę, że zarówno Harry jak i jego ojciec chrzestny ucieszą się, że będą mogli gościć cię w swoich progach.
Twoi na zawsze,
Mama i tata”
~~~ OGŁOSZENIA PARAFIALNE ~~~
Pozwalam wam na brutalne morderstwo, bo miało być dłużej, ale cóż. Obiecałam pewnej osóbce (udało mi się Maryś ;D) wstawić ten rozdział przed północą. I oto jest. Jest duuuużo opisów co jest moim osobistym sukcesem, bo jestem w nich dobra, ale nie mam na nich zbyt dużo weny. Dziś napisałam ten rozdział pełen opisów i jestem z niego niesamowicie zadowolona. Nie ma dużo wątków Dramione poza wątkiem listu, ale w następnych rozdziałach coś się stanie ^^ Dzięki za cierpliwość do mnie i tak dużo wyświetleń!
A teraz mały szantaż - jeżeli chcecie dostać kolejny rozdział jutro, pod tym postem poproszę 7 komentarzy. Jeżeli nie, napiszę coś dopiero w przyszłym tygodniu, bo weekend mam zajęty.
DO PRACY RODACY <3
Dwa momenty tego rozdziału specjalnie mi się podobały:
OdpowiedzUsuń"Nie mógł się w niej zakochać. To byłoby zbyt banalne. " - to takie podobne do Draco. Te jego dylematy.
"Może i Krzywołap wyglądał jak kot, miauczał jak kot i zachowywał się jak kot, ale w głębi swojej duszy był filozofem rozważającym największe problemy tego jakże skomplikowanego i usianego w niebezpieczeństwa świata." - padłam jak to przeczytałam. Genialne! Aż brak mi słów, tak mi się to podoba.
Powodzenia dalej!
Dzięki :D Wczoraj jak to pisałam byłam tak zmęczona, że teksty o Krzywołapie-filozofie zaczęły mi do głowy przychodzić xd A Draco, Draco zawsze będzie w głębi duszy taki jaki jest :D
UsuńCudowny rozdzial
OdpowiedzUsuńWlasnie poznalam tego bloga.
OdpowiedzUsuńUwielbiam go. Rozdzial tez cudny.
Rozdział jak zwykle świetny :)
OdpowiedzUsuńTen prezent Dracona genialny i w ogóle wszystko jest cudowne ♥
http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńPrezent od Draco jak i rodziców idealny. :)
A kot filozof - boskie! :D
Genialny rozdział, uwielbiam Twoje opowiadanie! *.*
OdpowiedzUsuńŚwietne opisy - delikatne, wprowadzające w atmosferę świąt :)
OdpowiedzUsuńCudowny prezent od Draco oraz jego dylematy.
Czy jak Hermiona pojedzie do Syriusza spotka gdzieś Draco? Może na Sylwestra? I ubierze tę wystrzałową sukienkę? Mam nadzieję. ;>
Świetne cudowne wspaniale :D Dzisiaj znalazłam Twój blog i zakochałam się w nim. Twoje opisy są genialne :D a moment, w którym Draco myśli, ze zakochanie się w Mionie byłoby zbyt banalne po prostu ahhhh.... I Kot-filozof :D to jest dopiero genialne i twój krzywolap przypomina mi mojego ś.p. Kota :) niektre momenty mnie rozbrajaja i w ogóle to co kmini Nott... Czekam na nowy z niecierpliwością :D może będzie jeszcze dziś :D Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarze :D Wieczorkiem wstawiam 5 rozdział :D
OdpowiedzUsuńCzemu ja nie dostaję takich prezentów? :O
OdpowiedzUsuńA tak poważnie to świetny rozdział. Widać,że mu zależy skoro takie prezenty jej daje, i ta rozmowa z sową.
Zapraszam d siebie http://wbrewwszystkim.blogspot.com/
Dokładnie tak samo jem śniadanie ja! Coś przygotuję i zasiadam przed telewizorem, najczęściej oglądając TVN24 i poranne wiadomości :)
OdpowiedzUsuń-------
clover.
http://hgranger-dmalfoy.blogspot.com/
Och ten Draco... Czego on nie wymyśli :)
OdpowiedzUsuńKiedy oni będą w końcu razem?! A prezent od Draco jest cudowny! Ma chłopak pomysły :D
OdpowiedzUsuńCiesze się ze nie zabito celowo jednorożca :)
OdpowiedzUsuń