wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 40

"A ja spróbuję cię naprawić"

Hermiona wymachiwała ręką przyjaciółki jak mała dziewczynka na podwórku. Ruda, ze śmiechem i udawaną irytacją, znosiła infantylną zabawę Miony. Szły tak przez ulicę Pokątną przyciągając wiele spojrzeń. Tak naprawdę, żadną z nich nie obchodziło, że prawdopodobnie w następnym wydaniu Czarownicy znajdą swoje zdjęcie z absurdalnym podpisem. Obie były w świetnych humorach i nic nie miało prawa tego popsuć.
Weszły do sklepu Madame Malkin, która powitała je szerokim uśmiechem. Oczekiwała ich, na stoliku leżała już gorąca herbata i kruche ciasteczka. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem na widok zastawy, którą wybrała znana projektantka. Porcelanowe talerzyki i filiżanki były przyozdobione ręcznie malowanymi sercami, które w były w połowie szkarłatne i w połowie szmaragdowe. Zza serc rozchodziły się pozwijane serpentyny w kolorach złota i srebra, które poruszały się co chwilę.
- Ten wzór jest bardzo modny w tym sezonie – wyjaśniła kobieta i zniknęła za ladą.
Ginevra parsknęła śmiechem. Zarobiła cios od przyjaciółki, prosto pomiędzy żebra. Jęknęła z bólu. Projektantka wróciła z trzema albumami. Wyglądały na bardzo ciężkie, miała niemały problem z ich utrzymaniem. W końcu, położyła je na stoliku obok ciastek i herbaty. Kobiety zaczęły je przeglądać.
- Myślę, że w pani wypadku, rozsądnie będzie postawić na klasyczną biel. Co prawda, wyglądałaby pani również olśniewająco w écru. Delikatny błękit również byłby…
- Draco i ja zdecydowaliśmy się na tradycyjny kolor – ucięła Hermiona, bojąc się, że Madame zagłębi się w podróże kolorystyczne.
- A więc biel! – powiedziała i klasnęła w ręce.
Przekartkowała album i zatrzymała się mniej więcej na środku. Podała go Hermionie, która zaczęła oglądać projekty. Ginny również zawiesiła oko na kilku sukniach.
- Interesuje panią raczej klasyczny krój, empire, a może syrenka? – zapytała projektantka.
Hermiona zamyśliła się. Zamknęła oczy i spróbowała wyobrazić sobie ten dzień. Zawsze marzyła jej się piękna, bogata w tiul suknia, która sprawiłaby, że przez ten jeden dzień czułaby się jak prawdziwa księżniczka.
- Za syrenę podziękuję, nie jest w moim guście. Myślałam o czymś eleganckim, ale…
- To może empire? Długie, lejące się suknie z aksamitnego materiału. Są niezwykle szykowne i proste.
- Właśnie nie. Chodziłoby mi bardziej o coś… Księżniczkowatego?
Ginny wybuchnęła śmiechem. Madame spojrzała na nią nieco zdziwiona, ale ścigająca Harpii z Holyhead nie przejęła się tym zbytnio.
- Niech pani jej da coś, co ma w sobie więcej niż pięć warstw tiulu – powiedziała rozbawiona.
Kobieta skinęła głową i machnęła różdżką. Do pomieszczenia wleciała jedna z sukien. Była przepiękna. Dekolt był wycięty w serce, góra zdobiona jedynie haftem. Dół również był pohaftowany, lecz jedynie miejscami.
- Jak panie widzą, nie ma trenu, więc jest bardzo wygodna do poruszania się i mamy stuprocentową pewność, że nikt na nas nie nadepnie podczas wesela – powiedziała i zaśmiała się, jakby opowiadała wyśmienity żart.
Hermiona chwyciła za suknię i zniknęła w jednej z przymierzalni. Trochę zajęło jej dostanie się do środka, ale kiedy zapinała boczny zamek, stwierdziła, że sukienka leży jak ulał. Wyszła i stanęła na podwyższeniu, gdzie wprowadza się poprawki. Jeden ruch różdżki wystarczył, by pojawiły się przed nią trzy, długie do ziemi, lustra.
- Wyglądasz ślicznie, Hermiono! – powiedziała Ginny, zrywając się z miejsca.
Przyszła panna młoda zakręciła się na podeście obserwując ruch sukni. Zachwiała się, a spod sukni wyszedł jeden z trampków, które miała na nogach. Zaśmiała się.
- Idealnie pasuje do zniszczonych trampek – powiedziała.
- Buty dopasowuje się do sukni. Skupmy się najpierw na niej – wyjaśniła projektantka – Jak się pani w niej czuje?
Hermiona ponownie się okręciła. Pogładziła materiał. Wyglądała ślicznie, ale to nie było to. Czuła się w niej jak manekin. Zdecydowanie nie była to sukienka dla niej.
- To nie to. Proszę przysłać następną – powiedziała i weszła do przymierzalni.
Historia powtórzyła się drugi raz. Suknia była podobna, lecz nie była zdobiona haftem, a kryształkami. Miała długi tren i to właśnie on ją wykluczył.
- To trzech razy sztuka – zaśmiała się, czekając aż Madame poda jej kolejną suknię ślubną.
Kiedy wyczuła materiał w ręce, wciągnęła suknię do środka przymierzalni. Zaparło jej dech w piersiach. To była ta sukienka.
***

Szedł ulicą Pokątną i beztrosko oglądał się po ludziach. Niektórzy wskazywali go palcami. Nie dziwiło go to. Wszyscy wyczekiwali jego ślubu od chwili, kiedy oficjalnie ogłosił to prasie. Naczekali się całkiem długo, aż kilka miesięcy. Teraz, na początku lipca, wszyscy wyczekiwali jedynie dnia dwudziestego czwartego sierpnia, nie myśląc zupełnie o spędzaniu wakacji w inny sposób niż śledzenie jego ślubnych poczynań.
Zatrzymał się dopiero przy banku Gringotta. Nie miał zamiaru wypłacać galeonów, miał przy sobie pełną sakiewkę. Zaciekawiła go kobieta, która handlowała przy wejściu pięknymi kwiatami. Postanowił sprawić narzeczonej niespodziankę. Zaczął przeglądać bukiety. Były i róże, i tulipany, a nawet słoneczniki, ale on zwrócił uwagę na kwiat przypominający swoją budową wrzos.
- Poproszę bukiecik – powiedział wskazując na intensywnie niebieskie kwiaty.
- Ile sztuk?
- A ile pani się weźmie – powiedział niedbale.
Kobieta wzięła siedem kwiatów i związała je fioletową wstążką. Policzyła za nie dziesięć galeonów. Draco nie zważał na ich cenę. Były przepiękne, a ich zapach oszałamiał. Wiedział jak bardzo Hermiona lubi kwiaty, więc nie żałował na ten piękny bukiet ani knuta. Uśmiechnął się do kobiety i ruszył w kierunku sklepu Madame Malkin.
Draco cenił swoją zapobiegawczość. Jak się spodziewał, pod pracownią projektantki zgromadziło się kilku gapiów i jeden reporter. Odmówił wywiadu i wszedł do środka.
Stała na podwyższeniu i przymierzała białą suknię. Śmiała się do lustra i kręciła, umyślnie utrudniając swojej przyjaciółce wpięcie w jej włosy wymyślnej, srebrnej tiary i welonu, który za grosz nie pasował do sukienki. Podszedł do niej i wręczył jej bukiet. Obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Wiesz, że widok panny młodej przed ślubem przynosi pecha? – zapytała, wciągając cudowny zapach szafirków, które jej wręczył.
- Sugerujesz separację na miesiąc? – zaśmiał się.
- Oczywiście. Nie widać, że mam cię dość? – powiedziała grobowym tonem – Nic tylko ciągasz mnie po sklepach, żeby jakieś ślubne rzeczy kupować, a na koniec wynajmujesz całą pracownię Madame Malkin na dzień, żebym mogła w spokoju poprzymierzać sukienki.
- I co tam znajduje? – Ginny włączyła się do udawanej kłótni – Porcelanę z gryfońsko-ślizgońskim motywem!
Cała trójka wybuchnęła śmiechem. Madame pojawiła się z plecioną srebrną opaską. Malfoy uśmiechnął się. Kobieta spełniła jego zamówienie. Dodatek, który zamówił kilka tygodni temu pasował idealnie do sukni, którą wybrała Hermiona.
Dekolt wycięty w serce był bardzo prosty. Dół sukni był oddzielony pasem wykonanym z zaplecionego w warkocz ogona jednorożca. Po lewej stronie, zaraz obok biodra, przymocowane były białe róże. Tiul był pozwijany w ruloniki, tworząc piękną całość. Suknia była niepowtarzalna i niezwykła. Tak jak i jego narzeczona.
- Podoba ci się? – zapytała Hermiona i okręciła się po raz dziesiąty tamtego dnia.
Kiwnął głową z przekonaniem.
- Jest to jeden z droższych modeli, lecz wart swej ceny – powiedziała Madame.
- Cena nie gra roli. Proszę przysłać suknię i wystawić rachunek. Zaraz go ureguluję – powiedział mężczyzna.
Po wszystkich formalnościach, wrócili do domu. Wiele się zmieniło. Opuścili dom Hermiony. Co dziwniejsze, pomysł przeprowadzki wyszedł od niej samej. Zamieszkali w Lake District, w domu Draco przy ogromnym jeziorze.
Domek w Dolinie Godryka oddali tymczasowo Tracey, która postanowiła wrócić do kraju na stałe wraz z córką, którą urodziła w Londynie. Przepiękna dziewczynka o oliwkowej cerze, ciemnych włosach i oczach otrzymała imię Lara. Było to zdrobnienie od imienia Laranya, wywodzącego się z hindi, oznaczającego pełna wdzięku.
Mimo szczęścia, które dawała jej córeczka, nie potrafiła cieszyć się życiem. Rodzina się od niej odwróciła, co zmusiło ją do przyjęcia pomocy od przyjaciół. Nie chciała nikogo wykorzystywać i żyć na czyjś koszt, ale oni nalegali. Częstym gościem w Dolinie Godryka stał się Blaise. Przez kilka tygodni Tracey łudziła się, że ponownie będą razem, że Lara będzie miała ojca. Jednak Zabini wyraźnie zaznaczył, że nie chce do niej wrócić po tym co mu zrobiła. Chciał być natomiast częścią życia Lary. Davis zgodziła się na to, ciesząc się, że nadal będą się widywać, a jej córka pozna swojego biologicznego ojca.
Kilka domków dalej, Harry wciąż mieszkał sam. Nie starał się o Ginny, bo widział, że nie miał najmniejszych szans. Postanowił żyć sam, czekając na kogoś, z kim spędzi resztę życia.
Ginevra opanowała emocje tuż po ślubie Teodora i Pansy. Nie potrafiła po prostu zapomnieć o tym, co zrobił Blaise. Starała się przezwyciężyć obawy, lecz bezskutecznie. Dopiero kariera zawodowa przyniosła jej ukojenie. W pracy wyładowywała wszystkie złe emocje, powoli dochodząc do siebie. Z dnia na dzień widziała coraz większe światełko w tunelu.
Jej były chłopak nie miał zamiaru odpuszczać. Zależało mu na Weasley’ównie i przysiągł sobie, że będzie się o nią starać do końca. Kiedy zrozumiał, że ona również chce do niego wrócić, dał jej przestrzeń i czas. Czekał. Czekał aż będzie gotowa do niego wrócić.
Ron i Julie podróżowali po świecie. Byli wspaniałą parą. Rodziny obu stron były niezmiernie szczęśliwe z ich związku. Radości nie było końca, gdy Ronald oświadczył się pannie Moore podczas podróży po Francji. Zaraz po niej pojechali do Chile, gdzie postanowili zostać na święta Bożego Narodzenia, które spędzili razem z Nevillem i Luną. Cała czwórka obiecała, w miarę możliwości, przyjechać na ślub Draco i Hermiony. Ponieważ Longbottom był studentem, nie mógł nic obiecywać. W głębi duszy, mieli nadzieję, że zobaczą przyjaciół w tym wyjątkowym dniu.
Święta Bożego Narodzenia pod koniec roku 2000 były szczególne dla Draco i Hermiony. Spędzili je tylko we dwoje. Na Sylwestra zaprosili do siebie Ginny i Blaise’a. Pomiędzy byłą parą nie było żadnych zgrzytów, co oznaczało, że byli na dobrej drodze do pogodzenia się.
Draco i Hermiona otrzymali posady w Ministerstwie Magii. Oboje pracowali w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Przyszłej pani Malfoy przyszło kierować własnym partnerem, jako szefowi Departamentu.
Wszystko wydawało się być piękne i bajkowe do czasu, gdy ukochany kot Hermiony zachorował. Krzywołap miał swoje lata, więc prędzej czy później musiała się z nim pożegnać. Uznała, że nie będzie go usypiać dopóki nie będzie widziała, że kot nie pociągnie dłużej ani chwili. Postanowiła walczyć o jego zdrowie i jak najdłuższe życie.
- Nie martw się. Staruszek wytrzyma i zobaczy cię w białej sukni – powiedział Draco, kiedy we dwójkę weszli na balkon.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno.
- Mam taką nadzieję.

***

Z lipca zrobił się sierpień, a wkrótce i on dobiegał końca. Słońce grzało niemiłosiernie, ale osoby znajdujące się blisko jeziora nie odczuwały nieznośnej temperatury. Delikatny wiaterek przywiewał zimne powietrze znad wody.
Hermiona stała na piaszczystym brzegu i moczyła nogi. Podciągnęła białą letnią sukienkę do góry i weszła głębiej. Woda przyjemnie obijała się o jej kolana. Przeszła się plażą. Musiała uspokoić skołatane od rana nerwy. Dzisiejszy dzień wzbudzał w niej emocje większe od każdych, które do tej pory doświadczyła.
Odwróciła głowę i spojrzała za siebie. Przygotowania do ślubu trwały pełną parą. Wszyscy pracowali na najwyższych obrotach chcąc zdążyć przed zachodem słońca. Tą symboliczną porę dnia wybrała ona sama. Nie od dziś wiedziała, że zachód słońca za górami jest jednym z najpiękniejszych widoków na świecie. Widziała go codziennie z okien domu i, kiedyś, Hogwartu.
Pod białymi namiotami krył się ogromny parkiet i miejsce dla orkiestry. Draco i Hermiona zgodnie stwierdzili, że wystarczy im klasyczny fortepian, gitara akustyczna, kilka smyczków i względnie saksofon. Miejsce nad brzegiem było przygotowane do przyjęcia dokładnie trzystu gości, w tym kilkadziesiąt miejsc dla prasy.
Robili tak jak radziła Ginny, z pompą i przepychem, lecz zachowując własne marzenia dotyczące tego dnia. Kilka kroków od namiotu znajdował się piękny łuk ślubny. Był bardzo podobny do łuku, którego używała Pansy podczas jej ślubu. Różnił się jedynie niebieskimi wstążkami, które wystawały gdzieniegdzie z kwiatów dodając im uroku.
Słońce wskazywało, że dobiega południe. Hermiona wyszła z wody i założyła japonki. Piasek nieprzyjemnie gryzł ją w stopy. Dopiero, gdy weszła na trawę, pozbyła się jego większej części. Źdźbła trawy delikatnie łaskotały ją po nogach. Ponownie założyła buty i ruszyła kamienną ścieżką do domu. Weszła po drewnianych schodach pod drzwi i weszła do domu. W środku unosił się zapach czegoś pysznego.
Weszła po schodach i skierowała się do kuchni. Draco stał przy piekarniku i coś przy nim majstrował. Był bez koszulki. Dziewczyna zaśmiała się i jednocześnie ucieszyła się, że już nie musi się wstydzić swojego ciała. Czasami okazywał to w naprawdę absurdalny sposób.
- Co tam pichcisz? – zapytała i usiadła na jednym z barowych krzeseł przy wyspie kuchennej.
- Wzięło mnie na muffinki – odpowiedział.
- Znajdę w nich obrączkę?
- Tym razem tylko kawałki czekolady – powiedział i włożył rękawicę kuchenną.
Wyjął babeczki z piekarnika i ostrożnie zaczął wyjmować je z foremek. Pięknie wyrosły, a ich zapach wypełnił w tamtej chwili dokładnie każdy zakamarek domu. Hermiona sięgnęła po jedną i natychmiast upuściła ją na kratkę. Zaczęła dmuchać na poparzone palce.
- Tak to jest jak się kradnie – zaśmiał się i sięgnął łyżką po jakąś czekoladową masę – Budyń. Chcesz?
Dziewczyna otworzyła usta. Draco nie mógł przegapić chwili na wygłupy i zaczął udawać, że łyżka z budyniem jest samolotem lądującym w ustach Hermiony. Kiedy ta zaczęła się śmiać, stwierdził, że do łyżki bardziej pasuje pociąg. Dziewczyna straciła cierpliwość i wyrwała mu sztuciec.
- Czasami jesteś okrutny – powiedziała, oblizując się – A tak w ogóle, od kiedy ty pieczesz?
- Ja nie. Blaise tak.
- Diabeł już jest? – zapytała zdziwiona – Przecież jeszcze kilka godzin!
Draco złapał za łyżkę i opróżnioną miskę po budyniu. Wstawił je do zmywarki i przysiadł się do dziewczyny. Dopiero po wykonaniu tych czynności odpowiedział:
- Mówił, że chce pogadać z Wiewiórką. Nie wiem, z czym chce wyskoczyć, ale mam nadzieję, że z niczym głupim.
Hermiona zamyśliła się.
- Załatwiłeś wszystkie formalności związane z obecnością mojej babci i Margaret na ślubie? – zapytała, zmieniając temat.
Kiwnął głową potwierdzająco.
- Spokojnie mogą dowiedzieć się o naszym świecie. Gdyby coś było nie tak, amnezjatorzy spokojnie się nimi zajmą.
Miona pocałowała go w policzek.
- Dziękuję, że się tym zająłeś.
- Nie ma za co – powiedział, uśmiechając się – Leć na górę. Ginny zrobiła z naszej sypialni wybieg dla modelek.
Dziewczyna parsknęła śmiechem i poszła schodami na górę. Kiedy otworzyła drzwi i przeszła obok łazienki i garderoby, omal nie poznała własnego pokoju. Był przepełniony różnego rodzaju kosmetykami, dodatkami, niebieskimi wstążkami i najróżniejszą biżuterią. Po środku tego chaosu stała Ginny i manekin, na który ubrana była suknia ślubna Hermiony.
Weasley’ówna machała różdżką, a po pokoju latały najróżniejsze przedmioty. Dziewczyna przymierzała je na manekinie, przygotowując różne zestawienia dodatków i makijażu. W końcu, biała plastikowa twarz zmieniła swój kolor na pomarańczowy.
- Ginny, może trochę za dużo pudru? – zachichotała przyszła panna młoda.
- Może troszeczkę – przyznała – Powiedz mi, który zestaw…
- Ja już wybrałam. Wiem, w czym chcę iść.
Ruda zamilkła.
- Prosiłabym cię o pomoc w przymiarce tego wszystkiego po raz ostatni.
- Jasne!

***

Ginny była gotowa. Ubrana w bladoniebieską sukienkę latała koło Hermiony ostatecznie poprawiając jej suknię. Pani Granger zakładała córce na głowę opaskę i welon. Dziewczyna starała się nie rozpłakać. Nie mogła uwierzyć, że chwila, na którą tak długo czekała niedługo nadejdzie.
Obejrzała się w lustrze. Wyglądała przepięknie. Jak marzyła. Jak prawdziwa księżniczka. Piękny naszyjnik, który otrzymała od Draco idealnie pasował do jej kreacji. Matka i przyjaciółka opuściły pokój. Wkrótce zrobiła to również Hermiona.
Przeszła przez dom. Przy wyjściu spotkała swojego ojca, który z dumą patrzył na swoją małą córeczkę. Wspólnie okrążyli dom. Kurczowo ściskała rękę ojca. Brakowało jej tchu. Bała się. Byli u kresu kamiennych schodków prowadzących w stronę jeziora. Zaczęła grać muzyka. Wszyscy wstali i spojrzeli w jej stronę. Zrobiło jej się słabo.
- Nie daj się – szepnął do niej ojciec.
Hermiona uśmiechnęła się blado. Spojrzała przed siebie i ujrzała jego. Stał i czekał na nią. Mimowolnie dotknęła ręką srebrnego naszyjnika. Już się nie bała. Już wiedziała, co ma robić. Ruszyli przez aksamitne płatki róż.
Nowa opaska w jej kasztanowych włosach, stare kolczyki babci Rose, pożyczona wsuwka Ginny i niebieska wstążka, którą związany był bukiet stanowiły spełnienie przesądu. Szła pewna siebie i patrzyła na kres swej drogi.
Zatrzymali się. Dotarli do celu. Ojciec puścił jej rękę i ucałował ją w czoło. Hermiona stanęła naprzeciw Draco. Spojrzał na nią, a jego oczy przepełnione były miłością. Oboje nie wierzyli, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Duchowny rozpoczął ceremonię, a młodzi kochankowie nie potrafili oderwać od siebie wzroku. Dla nich świat nie istniał. Byli tylko oni. Tylko to się liczyło.
- Ja Draco, biorę Ciebie, Hermiono, za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
W jej oczach zaszkliły się łzy szczęścia.
- Ja Hermiona, biorę sobie Ciebie, Draco, za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
Jego marzenie się spełniło.
- Hermiono, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności.
- Draco, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności.
Ja palcach obu kochanków połyskiwały obrączki z białego złota.
- Co czas złączył, człowiek niech nie rozłącza – powiedział duchowny i zakończył ceremonię słowami – Ogłaszam was mężem i żoną.
Naszyjnik Hermiony zabłysnął. Napis miał pozostać już na nim na zawsze.

***

Tańczyli w rytm przepięknej ballady, którą napisała specjalnie na tą okazję Julie. Siedziała przy fortepianie i śpiewała wraz wokalistą Fatalnych Jędz. Delikatne uderzenia o klawisze i jej anielski głos sprawiały, że ta chwila była magiczna.

When you try your best but you don't succeed
When you get what you want but not what you need
When you feel so tired but you can't sleep
Stuck in reverse

When the tears come streaming down your face
When you lose something you can't replace
When you love someone but it goes to waste
Could it be worse?

Wirowała w objęciach mężczyzny, którego pokochała, choć nic na to nie wskazywało. Patrzyła głęboko w jego szare oczy i pozwalała, by prowadził ją w przepięknym, pierwszym tańcu.

Lights will guide you home
and ignite your bones
And I will try to fix you

High up above or down below
when you' re too in love to let it go
But if you never try you'll never know
Just what you're worth

Lights will guide you home
and ignite your bones
And I will try to fix you

Jego przepiękna żona znajdowała się tak blisko niego, że aż wydawało się to nierealne. Wielokrotnie z nią rozdzielany, przed chwilą złączył się z nią ostatecznie. Jej orzechowe oczy nie spuszczały z niego wzroku, a on czuł w nich jej miłość. Miłość, która otaczała ich swoimi ciepłymi ramionami i zapewniała, że już zawsze będzie wszystko dobrze.

Tears stream down your face
When you lose something you cannot replace
Tears stream down your face and I…

Tears stream down your face
I promise you I will learn from my mistakes
Tears stream down your face and I…

Że już zawsze będą razem i nikt tego nie zmieni.

Lights will guide you home
and ignite your bones
And I will try to fix you

***

Ginny stała w pierwszym rzędzie osób, które obserwowały taniec nowożeńców. Była tak szczęśliwa, kiedy widziała tą parę razem. Byli idealnie dobrani. Nigdy nie wierzyła w magię miłości… Aż do tamtej chwili. Widziała ją w nich.
- Mogę przeszkodzić?
Odwróciła głowę i zobaczyła obok siebie Blaise’a. Był ubrany w elegancki czarny garnitur i muchę. Musiała przyznać sama przed sobą, że jest niezwykle przystojny.
- Pamiętasz, co obiecałem ci rok temu? – zapytał.
Uniosła brew i pokiwała głową przecząco.
- Że zatańczymy razem z młodą parą.
Spojrzała na niego zaskoczona. Nie sądziła, że zapamięta taką błahostkę.
- Przepraszam cię. Nie wiem, co mam jeszcze zrobić, żebyś mi wybaczyła. Kocham cię.
Złapała go za rękę i delikatnie pociągnęła w stronę parkietu. Uśmiechnął się do niej. Wiedział, co to oznacza. Wybaczyła mu. Raz na zawsze.
- Ja też cię kocham – powiedziała, kiedy zaczęli tańczyć obok Draco i Hermiony.

***

W połowie pierwszego tańca, Harry wpadł na jednego z gości. Fart chciał, że potrącona osoba upadła niezbyt fortunnie. Momentalnie nachylił się nad poszkodowaną.
- Przepraszam bardzo. Wszystko w porządku? – zapytał.
Jego ofiara spojrzała na przyczynę swojego upadku. Dla Harry’ego, czas stanął w miejscu. Ujrzał najpiękniejszą istotę na świecie, którą ujrzał pierwszy raz w życiu. Pomógł wstać dziewczynie z drewnianej podłogi.
Wygładziła sukienkę. Była krótka, w kremowym kolorze. Brązowe włosy były splecione w kłosa. Miała skromne, perełkowe kolczyki i dopasowaną do nich bransoletkę.
- Nic się nie stało. Dzięki za troskę – powiedziała spokojnie – Hermiona wygląda przepięknie w tej sukni. Trudno uwierzyć, że jest czarownicą.
Harry spojrzał na nią zaciekawiony. Była mugolką.
- Nie każda czarownica musi mieć haczykowaty nos. Czarodziej z resztą też nie – zaśmiał się – Przy okazji, mam na imię Harry.
Podał jej rękę. Przyjęła gest. Uścisnęli dłonie, a dziewczyna odpowiedziała:
- Margaret.
- Miło cię poznać.
Posłała Harry’emu delikatny uśmiech, pod którego wpływem zmiękły mu kolana.

***

Stary, schorowany kocur przyglądał się temu wszystkiemu od dłuższej chwili. Widział jak jego właścicielka wpatruje się z miłością w wybranka serca. Widział ich szczęście. Cieszył się.
Nareszcie zmądrzała, tak myślał. Zmądrzała i stała się odważniejsza niż niejedna Gryfonka. Znalazła w sobie odwagę, by podążać za marzeniami i miłością. Już nic nie mogło stanąć im na drodze.
Już wszystko będzie dobrze, pomyślał i wziął ostatni wdech, by opuścić ten świat.

~~~ OGŁOSZENIA PARAFIALNE ~~~ 

Piosenka z wesela: Coldplay - Fix You
Pewnie wielu z Was już świętuje Sylwester, ale ja do nich nie należę. Dzisiejszy wieczór spędzam z najbliższą rodziną ponieważ moja ukochana babcia ma 70-te urodziny. Były to też pierwsze święta, które spędzaliśmy z żoną mojego wujka (Induską), więc na Sylwestra przebieramy się z mamą w sari, a ja w kurty, które dostałam pod choinkę :D
Życzę Wam miłej zabawy i szczęśliwego Nowego Roku. Żeby 2014 przyniósł Wam co najlepsze. Żeby marzenia przestały się ociągać i zaczęły się spełniać w tempie, jakby starały się o medal w biegu na 60 metrów :)
Tymczasem ode mnie: zapraszam jutro na epilog. Zadecydowałam, że historia zostanie skończona za rok xd Do zobaczenia w 2014 <3
E.

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 39

Zapomnijmy o przeszłości

Piękny dwór należący do Parkinsonów wydawał się tego dnia jeszcze bielszy, a jego szmaragdowe elementy jeszcze bardziej wyeksponowane. Słońce grzało jakby mocniej, wiatr był lżejszy niż w poprzednich dniach. Nawet ptaki piękniej śpiewały. Przynajmniej takie było zdanie panny młodej.
- Nie kręć się – zaśmiała się Tracey, upinając Pansy włosy.
Dziewczyna przyjechała do Wielkiej Brytanii ze względu na ślub przyjaciółki. Nie cieszyła się jednak na spotkanie z Blaisem. Nie chciała go spotykać po tym jak bardzo go zraniła. Szybko odpędziła od siebie czarne myśli i zabrała się za wpinanie welonu i ozdobnej tiary w idealnie ułożone włosy panny młodej.
- Wiesz, że wyglądasz pięknie?
Pansy spojrzała na przyjaciółkę i uśmiechnęła się ciepło. Po raz kolejny przejrzała się w lustrze i przejechała ręką po idealnie dopasowanym do ciała materiale. Delikatne marszczenia i ogon sprawiały, że sukienka była niepowtarzalna. Odwróciła się do Tracey i zeszła z podestu, na którym stała ułatwiając pracę skrzatów, a następnie przyjaciółki. Położyła jej rękę na ramieniu i spojrzała w oczy. Tracey była zmartwiona, bardzo zmartwiona. I obie znały powód tego zmartwienia.
- Kiedy mu powiesz? – zapytała.
- Sam się domyśli – odpowiedziała Tracey, ocierając łzę, która nie powinna spłynąć po jej policzku.

***

Poprzedniego dnia Draco był w wyjątkowo dobrym humorze. Obudził się w pięknym domu obok pięknej narzeczonej pięknego dnia i o pięknej godzinie. Wstał cicho i na palcach zszedł do kuchni. Zrobił śniadanie i nałożył je na tacę. Wszedł bezszelestnie do pokoju i położył jedzenie na etażerce, tuż obok łóżka. Nachylił się nad Hermioną i pocałował ją w czoło.
- Kochanie…
Dziewczyna zaczęła się powoli wybudzać. Otworzyła oczy i z uśmiechem spojrzała na chłopaka, który siedział na skraju łóżka.
- Zrobiłeś mi śniadanie – zauważyła – Dziękuję, to miłe z twojej strony.
- Jak mi na czymś zależy to potrafię być miły – powiedział żartobliwie.
Hermiona podniosła się i złapała go za dłonie. Wtuliła się w jego ciało i zaczęła głaskać go delikatnie od palców aż po łokcie. Jednak coś jej w tej scenie nie pasowało.
- Dlaczego wciąż nosisz takie bluzki, koszule? – zapytała, odsuwając się od Draco.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- A mam chodzić z czymś takim na ręce? – żachnął się i uniósł lewy rękaw.
Wyblakły, lecz wciąż widoczny, Mroczny Znak sprawił, że z jego twarzy zniknął uśmiech. Hermiona zmarszczyła brwi. Dopiero po kilku chwilach doznała olśnienia.
- Ty… Ty do tej pory nie otworzyłeś mojego prezentu!
Draco spojrzał na nią zaskoczony. Jednak po krótkim zastanowieniu musiał przyznać jej rację. Wytłumaczył, że to widocznie przez emocje związane z zaręczynami. Kiedy chciał ją pocałować odsunęła go ze śmiechem i powiedziała:
- Nie próbuj się mi podlizywać tylko powiedz, gdzie wpakowałeś to pudełko, kretynie.
Poświęcili pół godziny na poszukiwanie zapomnianego prezentu. W końcu odnalazł się w pudłach, do których wrzucili rzeczy, które mieli w swoich hogwarckich kufrach. Wciąż był zapakowany w śliczny zielony papier prezentowy. Jedynie czerwona kokarda z błyszczącej wstążki nieco się pogniotła.
- Czyli mam otworzyć? – zapytał.
- Nie. Postaw to sobie na biurku i podpisz „Nigdy nieotwarty prezent”. Świetny pomysł – powiedziała ironicznie Hermiona.
Parsknął krótkim śmiechem. Zdarł powierzchnię papieru. W środku było pudełeczko. Otworzył jego wieczko i wyjął ze środka, zapakowaną w papierowe wiórki, fiolkę z niebieską substancją. Była ciekła i nie wyglądała na typową miksturę. Przypominała zabarwioną wodę.
- Co to jest? – spytał, czując wzrastającą w nim ciekawość.
Hermiona uśmiechnęła się tylko delikatnie. Złapała Draco za rękę i poprowadziła go z powrotem do sypialni. Usiedli na łóżku. Podwinęła jego lewy rękaw.
- Chciałbyś zapomnieć o przeszłości, prawda?
Spojrzał na nią zaciekawiony i kiwnął głową. Bez słowa odkręciła buteleczkę i wypełniła zakraplacz, przymocowany do zakrętki, całą jej zawartością. Niebieskiej cieczy było mniej niż można było się tego spodziewać. Gdyby przelać ją na łyżkę stołową, eliksir zająłby jedynie połowę jej powierzchni.
- Jesteś tego pewien?
Domyślał się co za chwilę się zdarzy i nie miał żadnych wątpliwości co do tego co robi. Kiwnął głową ponownie, tym razem śmielej. Pierwsze krople niebieskiego eliksiru skapnęły na tatuaż bezlitośnie przypominający o przeszłości. Pod jego wpływem, okropna czaszka z wielkim wężem wychodzącym z jej ust straciła oczodoły. Następne krople rozpuściły całą czaszkę, a na końcu ogromnego gada. Skóra na lewym przedramieniu Draco nie różniła się już niczym od skóry na reszcie jego ciała.
Zapadło milczenie. Po chwili Hermiona zakręciła buteleczkę i odstawiła ją na etażerkę. Draco nie wiedział co powiedzieć. Zakrył jedną z dłoni usta i trwał tak przez dłuższą chwilę. W końcu wstał i skierował się w stronę schodów. Przy wyjściu z pokoju przystanął na chwilę i odwrócił głowę w stronę swojej narzeczonej.
- No i przeze mnie wystygły ci naleśniki – powiedział cicho i wyszedł.
Hermiona uśmiechnęła się do siebie. Kiedy powiedział to banalne i głupie zdanie, w jego oczach zaświeciły się łzy wzruszenia. W tamtym momencie była całkowicie pewna, że nigdy nie zrobiła i już nie zrobi mu piękniejszego prezentu. Pokazała jak naprawdę go kocha.

***

- Teraz to chyba sobie żartujesz – zaśmiała się Hermiona, kiedy wyszła z domu.
Na podjeździe stał samochód. Nie byle jaki samochód. Czerwony kabriolet Porsche 911. Podeszła do pojazdu i delikatnie pogładziła pachnącą nowością kierownicę.
- Ty w ogóle potrafisz tym jeździć?
- Powiedzmy, że wprowadziłem kilka magicznych poprawek – zaśmiał się.
Dziewczyna wywróciła oczami i wsiadła do samochodu. Chwilę później zrobił to Draco. Chłopak położył ręce na kierownicy i zastukał w nią palcami.
- Raz kozie śmierć – powiedział.
Spojrzała na niego przerażona.
- Mam nadzieję, że nie mówisz tego na serio.
Draco zaśmiał się tylko. Włożył swoje przeciwsłoneczne okulary i ruszył z piskiem opon. Nowiuteńki kabriolet wyjechał z Doliny Godryka w mniej niż trzydzieści sekund. Po tym czasie, chłopak nacisnął jakiś guzik przy kierownicy. Samochód zabłyszczał i… Właściwie nic więcej się nie stało.
- Mogę się dowiedzieć co właśnie zrobiłeś?
- Zastosowałem starą technologię pana Weasley’a zwaną generator niewidzialności, czy jakoś tak. W sumie to całe te ulepszenia to jego robota.
- Kiedy kupiłeś ten samochód?
- Dwa tygodnie temu. Nie powiem, żeby Weasley’owie spodziewali się mojej wizyty, ale ciepło mnie przyjęli. Akurat trafiłem na wizytę Ginny i Blaise’a, więc podwójnie mi się upiekło.
- Widziałeś się z Ronem albo z Julie? – zapytała zaciekawiona.
- Jeszcze zwiedzali świat – powiedział spokojnie i odwrócił się w kierunku Hermiony – W sumie to jestem ciekawy co zdążyli zobaczyć przed tyle czasu…
- DRACO, PATRZ NA DROGĘ! – wrzasnęła dziewczyna.
- Dobrze, dobrze – westchnął leniwie, a potem wrzasnął dokładnie tak jak Hermiona – O CHOLERA JASNA!
W ostatniej chwili udało mu się ominąć wielką ciężarówkę. Zjechał na właściwy pas i wbił się w fotel.
- Może jednak nie będziesz prowadził? – zapytała dziewczyna z przerażeniem.
- Chyba jednak dam radę – odpowiedział, kurczowo trzymając kierownicę.
- Jesteś pewien?
- Powiedziałem „chyba”!

***

Czerwony samochód podjechał pod same schody prowadzące do wejścia do dworku z piskiem opon, który wypełnił całe podwórze. Zanim Hermiona i Draco zdążyli opuścić pojazd, obok nich pojawiła się Pansy ubrana w najzwyklejsze jeansowe spodnie i prosty t-shirt. Nikt nie spodziewałby się po niej, że jutro wychodzi za mąż, gdyby nie w połowie upięte włosy i czerwona szminka na połowie twarzy.
- Pan, nie musiałaś się tak spieszyć, żeby nas przywitać – zaśmiał się Draco i wziął przyjaciółkę w objęcia.
Podniósł ją kilka centymetrów nad ziemię i okręcił w powietrzu. Pansy zaczęła się śmiać, a następnie podeszła do Hermiony i również ją uściskała. Miona uśmiechnęła się i wskazała na policzek koleżanki.
- A ty kreujesz jakiś nowy trend w modzie? – zapytała.
- Nie rozumiem.
- Nie ważne. Zrozumiesz jak zobaczysz się w lustrze – powiedziała powstrzymując chichot.
Weszły do dworku, uprzednio śmiejąc się z Draco, który ostentacyjnie zamknął kluczykiem swój nowy nabytek z dziedziny motoryzacji. Dwójka nowoprzybyłych przywitała się z rodzinami przyszłej panny i pana młodych. W całym domu trwały przygotowania. Pani Nott wraz z panią Parkinson ostatecznie zatwierdzały zastawy i kwiaty, które miały pojawić się na uroczystości ślubnej. Pan Parkinson zajmował się próbowaniem sosów do potraw weselnych, a pan Nott objaśniał jednemu ze skrzatów, gdzie dokładnie ma mieścić się ołtarz ślubny.
- Gdzie Nott? – zapytał Draco.
- Na górze. Próbuję się odstresować. Oboje jesteśmy podekscytowani, ale znerwicowani jak cholera – powiedziała Pansy.
Weszli na górę, gdzie pani domu pokazała im ich pokój, w którym mieli przenocować.
- Cieszę się, że przyjechaliście dzień wcześniej. Hermiono, jak tylko odpoczniesz po podróży, przyjdź do mnie do pokoju.
- Prowadź – powiedziała dziewczyna z uśmiechem, nie czując ani grama zmęczenia.
Pansy pociągnęła ją za rękę i poprowadziła ją przez długi korytarz. Weszły do pokoju, który na co dzień służył jako prywatny salon dziewczyny. Tego specjalnego dnia był raczej garderobą. Wypełniony był sukienkami dla druhen, różnego rodzaju biżuterią i kilkudziesięcioma bukietami zaczarowanych kwiatów. Tysiące zapachów perfum uderzyły w nozdrza Hermiony powodując, że zrobiło jej się nieco słabo. Jej koleżanka zauważyła to i powiedziała:
- Masz rację, wypadałoby otworzyć okno.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Świeże, sierpniowe powietrze wypełniło całe pomieszczenie. Pansy zaprowadziła ją do toaletki, gdzie poleciła jej usiąść. Sama przyciągnęła sobie drugie krzesło. Dopiero wtedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Dziewczyna zaczęła się śmiać w niebogłosy.
- Nie mogliście mi tego powiedzieć wcześniej? – zapytała z udawanym oburzeniem, zmywając szminkę z twarzy.
- Tak było zabawniej – powiedziała spokojnie Hermiona, patrząc jak Pansy szoruje policzek – W czym mam ci pomóc?
Dziewczyna wyjęła katalog fryzur ślubnych i pokazała jej kilka wariantów. Umówiły się, że wypróbują każdy z nich. Kiedy Hermiona plotła Pansy warkocz z jej pięknych gęstych włosów, drzwi otworzyły się nagle, a obie dziewczyny spojrzały w ich kierunku.
- Nie jest dobrze, Pansy! Pod wejściem stoi jakiś czerwony samochód! A co jeśli to Bla…
Tracey urwała, kiedy zobaczyła, że w pokoju jest o jedną osobę za dużo. Hermiona zamarła widząc Davis ponownie. Była pewna, że już nigdy się nie zobaczą. Lecz jej przerażenie nie brało się z samego faktu, że ją widzi, lecz w jakim stanie ją widzi. Tracey zakryła twarz dłońmi i zaczęła głośno szlochać.
- Błagam, nie mów nikomu! – powiedziała przez łzy.

***

- Hej, Tracey… Nie martw się – powiedziała Pansy, ocierając łzy przyjaciółki – Wszystko będzie dobrze. Dziękuję, że jednak zdecydowałaś się tu pojawić. Wiem ile to cię kosztowało.
Davis spojrzała na pannę młodą i uśmiechnęła się przez łzy. Otarła słone krople chusteczką i ponownie wróciła do asystowania Pansy. Ostatni raz poprawiła jej suknię i zarzuciła welon na twarz.
- Pansy, już czas – usłyszały od Hermiony, która wychyliła swoją głowę przez drzwi i szybko wróciła do gości weselnych.
Przyjaciółki przytuliły się, a następnie wyszły z salonu i zeszły po schodach. Przez wyjście na taras było widać już tłum gości i piękny, przyozdobiony białymi różami ołtarz. Pierwsza wyszła Tracey. Pansy przygładziła sukienkę i wzięła głęboki wdech. Przeszła przez drzwi z świadomością, że po raz ostatni przekracza próg swojego domu jako panna Parkinson.
Zeszła marmurowymi schodkami na szmaragdowy dywan ciągnący się przez całą długość ław, na których siedzieli goście. U jego końca widziała Teodora, który jeszcze nie mógł jej dostrzec. Pansy złapała swojego ojca pod rękę i odebrała od Tracey bukiet białych róż. Przeszli przez szklarnię wypełnioną kwiatami. Przechodząc jej próg, zaczęła kroczyć swoją ostatnią drogą panieństwa.
Kiedy puściła ojcowskie ramię i dotknęła jego dłoni, była pewna. Była całkowicie pewna, że Teodor jest dla niej odpowiednią osobą. Spojrzała w jego ciemne oczy, a on uśmiechnął się tylko.
- Kocham cię – powiedziała bezgłośnie.
- Kocham cię – zawtórował jej.

***

- Kiedy jedno życie się kończy, drugie zaczyna. Jest tak zawsze, gdy wyjeżdżamy, odchodzimy, znikamy bez śladu – mówił Blaise patrząc na Pansy i jej męża – Jednak dzieje się tak również w wypadku, gdy wychodzimy za mąż. Kończymy życie, by zacząć je od początku, z ukochaną osobą. Dlatego chciałbym wznieść toast za jedną z piękniejszych par jakie widziałem w całym swoim życiu. Za państwa Nott!
- Za państwa Nott! – zawtórowali mu goście.
Chłopak zszedł ze sceny i usiadł na miejscu obok Ginny. Weasley’ówna złapała go za rękę i zaczęła delikatnie gładzić. Spojrzał na nią z czułością i pocałował ją w policzek. Nie mógł jednak opędzić się od wrażenia, że jest obserwowany. Nie wiedział przez kogo, ale miał zamiar się tego dowiedzieć.
- Orientujesz się, gdzie siedzi Harry? – zapytał Ginny, niemal nie poruszając ustami.
Dziewczyna wskazała dyskretnie Pottera, który siedział dwa stoliki dalej od nich. Jednak to nie on ich obserwował, Wybraniec wykazywał wyraźne zainteresowanie mowami zebranych. Blaise odetchnął z ulgą. Przynajmniej to zapewniało mu brak jakichkolwiek kłótni dzisiejszego dnia. Jednak wrażenie zostawało i z każdą chwilą stawało się coraz bardziej uciążliwe.
Mowy przeminęły. Ginny i Blaise podeszli do Draco i Hermiony, którzy po raz kolejny gratulowali parze młodej. Pansy wyglądała przepięknie w białej sukni z welonem. Liczył, że kiedyś Ginny i on będą na miejscu nowożeńców.
- Ile emocji – powiedziała Hermiona ocierając łzy wzruszenia – Nie mogę uwierzyć, że już nie będę mogła mówić do niej zgryźliwie Parkinson.
Ginny zachichotała. Chwilę później zainteresowała się sukienką, którą miała na sobie Hermiona.
- Wyglądasz w niej znakomicie. Baskinka ładnie na tobie leży – powiedziała – I jeszcze ta piękna bransoletka. Draco robi ci takie wspaniałe prezenty. Jestem ciekawa, kiedy Blaise podaruje mi jakiś.
Wszyscy rozmawiali luźno. O weselu, o tym jak mijały im wakacje. Hermiona wypatrzyła w tłumie Neville’a z Luną i Rona z Julie. Mimo protestów Draco, pociągnęła go w ich stronę, żegnając się tymczasowo z Zabinim i przyjaciółką.
- Za chwilę będzie pierwszy taniec – powiedziała Ginny przytulając się do ramienia swojego chłopaka – Dołączymy się, prawda?
Zanim jednak odpowiedział na to pytanie, stało się coś czego nie przewidział.
- Blaise?
Odwrócił się, a to co zobaczył, odjęło mu mowę. Stała przed nim Tracey ubrana w przepiękną błękitną sukienkę. Co ważniejsze, była w zaawansowanej ciąży. Jeden z niesfornych kosmyków wyplątał się z jej długiego warkocza. Szybko założyła go za ucho.
- Wróciłaś... – powiedział cicho.
Ginny poczuła się nieswojo. Blaise poświęcał całą uwagę Tracey, tak jakby Ruda nie stała tuż koło niego, trzymając go za rękę. Poczuła jakby… On nadal ją kochał.
- Zostawię was – powiedziała łamiącym się głosem i odeszła, czując napływające do jej oczu, ciężkie łzy.
Tracey nie miała pojęcia o tym, że Blaise się z kimś związał. O nowym związku Diabła wiedziały tylko osoby bezpośrednio w to zamieszane oraz Hermiona. Dziewczyna spojrzała nieśmiało na byłego chłopaka, a następnie położyła rękę na brzuchu.
- Od kiedy jesteś w ciąży? – zapytał lekko smutnym głosem.
Tracey nabrała powietrza w płuca, próbując się jakoś uspokoić. Bała się powiedzieć całą prawdę, lecz wiedziała, że tylko to pozwoli jej normalnie żyć.
- Od grudnia. Blaise, nie usuwałam ciąży. Nie mam tam nikogo. Ja…
Chłopak nie rozumiał co się działo. Nie rozumiał ani zachowania Davis, ani jej słów. Czuł jakby dzieliła ich jakaś bariera, albo ona mówiła w innym języku.
- To twoje dziecko, Blaise – powiedziała w końcu.
Zabini zakrył ręką usta, próbując uporządkować myśli.
- Dlaczego wyjechałaś? Dlaczego to przede mną ukryłaś! – wybuchnął, ściągając na siebie spojrzenia niektórych gości.
- Ja nie… Nie wiedziałam czy… Czy będziesz mnie chciał, czy… – urwała.
- Więc dlaczego wróciłaś?
- Nie chciałam tak żyć. W kłamstwie. Liczyłam, że się pogodzimy i…
- I co? – przerwał jej ostro – Wrócimy do siebie?
Kiwnęła głową i zaczęła cichutko szlochać. Blaise nie wiedział co ma zrobić. Z jednej strony wciąż kochał Tracey i chciał do niej wrócić, po tym czego się dowiedział. Z drugiej zaś strony, teraz miał Ginny. Nie mógł jej tak zostawić.
Kiedy bił się z myślami, Ginny stała przy jednym z bufetów trzymając kieliszek czerwonego wina. Co chwilę przywoływała skrzata, by dolewał jej trunku. Scenka z płaczącą Davis wzbudzała w niej obrzydzenie. Jakby chciała usilnie brać go na litość. Wracała z Ameryki, pewnie opowiadając, że to dziecko jednak należy do Zabiniego, a jej chłopak, kiedy się o tym dowiedział, wyrzucił ją. Wróciła i, o ironio, Blaise poukładał sobie życie. Nie chciała jej tu widzieć. Jej, ani jej dziecka, które z pewnością niedługo przyjdzie na świat. To skomplikowałoby wszystko. Po raz kolejny skinęła na skrzata i zaczęła opróżniać kieliszek.
- Ginny, wesele się jeszcze nie zaczęło, a ty już chcesz się upić?
Odwróciła głowę. Obok niej stał Harry. Najzwyczajniej w świecie podszedł do niej i zaczął rozmowę. Jego wzrok był jednak wlepiony w parę Blaise-Tracey.
- Czułem, że do siebie wrócą, wiesz? – powiedział, nie odrywając wzroku z niezbyt idyllicznego obrazka, malującego się przed ich oczami.
- Oni do siebie nie wrócili! – warknęła Ginny i odwróciła się do Harry’ego.
Chłopak zrobił to samo.
- Naprawdę myślisz, że zostawi ją samą z JEGO dzieckiem?
- On mnie kocha, Harry.
- Ja też cię kocham – powiedział i ponownie spojrzał w stronę Davis i Zabiniego.
Ginny również odwróciła głowę w ich stronę, a to co zobaczyła sprawiło, że omal nie upadła na kolana. Blaise obejmował Tracey i całował ją. Nie mogła w to uwierzyć. Upuściła kieliszek z winem na ziemię. Roztrzaskał się. Nie zważając na nic, puściła się pędem przed siebie. Łzy leciały jej po policzkach. Wpadła na całującą się parę. Blaise momentalnie puścił Tracey i pobiegł za dziewczyną.
- Ginny, zaczekaj! – krzyknął i złapał ją za rękę – To nie tak!
- Puszczaj!
Wyrwała się i pobiegła w stronę szklarni. Blaise odpuścił. Zatrzymał się w miejscu i patrzył jak Ruda ucieka. Schowała się za krzakami róż i szlochała.

***

Rozległy się pierwsze dźwięki fortepianu. Pansy i Teodor wyszli na środek parkietu. Towarzyszyły im wiwaty gości. Kiedy wokalista zaczął śpiewać, oni rozpoczęli swój pierwszy taniec.

Say something, I'm giving up on you
I'll be the one, if you want me to
Anywhere, I would've followed you
Say something, I'm giving up on you

Piękny walc wiedeński pochłonął ich ciała. W końcu, do młodej pary dołączyli się goście. Jako pierwsi, odważyli się wyjść Draco i Hermiona. Następnie wyszli rodzice obu państwa młodych. W końcu wszyscy goście tańczyli do pięknej melodii.

And I am feeling so small
It was over my head
I know nothing at all
And I will stumble and fall
I'm still learning to love
Just starting to crawl

Harry i Tracey stali pod ścianą. Oboje nie mieli zamiaru tańczyć. Harry był prędzej zdolny do morderstwa na Zabinim, a Tracey z kolei chciała go przeprosić, że zaistniała sytuacja popsuła mu relacje z obecną dziewczyną.

Say something, I'm giving up on you
I'm sorry that I couldn't get to you
Anywhere, I would've followed you
Say something, I'm giving up on you
And I will swallow my pride
You're the one that I love
And I'm saying goodbye

Ginny zerwała główkę jednego z kwiatów róży. Pokłuła przy tym mocno palce, z których zaczęła cieknąć krew. Wyssała jej znaczną część i wróciła do kwiatu. Zaczęła rwać jego płatki w myślach powtarzając jak mała dziewczynka „kocha, nie kocha”. Wiedziała, że głupia róża nie pomoże jej w odgadnięciu uczuć ukochanego, ale tylko to jej zostało. Przetarła oczy, rozmazując sobie misternie przygotowywany makijaż.
- Ginny? – usłyszała głos, zrywając przedostatni z płatków.
- Nie kocha – wyszeptała upuszczając go na ziemię.
- Ginny, wiem, że tu jesteś.
Blaise znalazł ją zapłakaną przy jednej z doniczek. Patrzyła na niego brązowymi oczami pełnymi bólu i smutku. Wyglądała żałośnie.
- Jesteś tu – stwierdziła – Po co?
- To nie było tak jak myślisz.
Ginny kiwnęła głową teatralnie.
- Coś masz tam jeszcze na ręce zapisane czy nauczyłeś się na pamięć? – zironizowała.
- Ona mnie o to poprosiła. Ostatni raz.
Ruda milczała.
- Zapomnijmy o przeszłości – poprosił ją.
Wstała. Nie wytrzymując tego napięcia, po prostu rzuciła mu się na szyję.

Say something, I'm giving up on you
And I'm sorry that I couldn't get to you
And anywhere, I would've followed you
Say something, I'm giving up on you
Say something, I'm giving up on you
Say something

- Dobrze – odpowiedziała.
Tym razem róża się nie myliła. Jej ostatni płatek wyraźnie mówił „kocha”.

~~~ OGŁOSZENIA PARAFIALNE ~~~

Wiecie, że to najdłuższy rozdział do tej pory? Jestem jego wielką fanką. Wg mnie jest piękny, dający nadzieję na lepsze jutro :) Muzyczka ze ślubu też jest piękna. Uwielbiam Was, wiecie? :D Mam nadzieję, że rozdział podoba się Wam tak samo jak mi :)
Dedykuję go wszystkim, bo wszystkich Was kocham <3
E.
PS Zerknijcie tutaj - mam do Was małą prośbę :)
PPS Chyba mnie pochrzaniło, ale macie :D LINK